Tenisistki wracające z piekła

Tenisistki wracające z piekła

W starożytnym Rzymie gladiatorzy idący na arenę pozdrawiali cesarza. We współczesnym Płocku cesarzami są tenisiści wracający z piekła. Ściślej biorąc – z kortów rozgrzanych jak patelnia. Ktoś wygrał, ktoś musiał przegrać, wszyscy zasłużyli na szacunek.

Najdłużej grały dziś Donna Jansen i rozstawiona z numerem 4 Emmanuelle Morch. Przez 170 minut próbowały sobie wyjaśnić, która bardziej zasługuje na awans do półfinału singla kobiet. Zasługiwały obie. Do połowy drugiego seta nic nie zapowiadało maratonu. Holenderka prowadziła 7:6(1), 3:2 i serwowała. Wtedy w jej tenisie coś się zacięło, a Francuzka – gem po gemie – zaczęła odrabiać straty. Wygrała cztery z rzędu i w ten sposób po równo dwóch godzinach gry wyrównała na 1-1 w setach.

Wynik trzeciej partii – 6:1 dla Jansen – wskazuje zwyciężczynię meczu, ale nie mówi nic poza tym. Siedem gemów zajęło tenisistkom (i sędzi…) 42 minuty. Najdłuższy był szósty: sześć równowag, po drodze cztery przewagi returnującej Morch i wreszcie na tablicy wyników piątka zastąpiła czwórkę. Na szóstkę już nie trzeba było czekać tak długo, bo ostatni gem tego pojedynku składał się z sześciu punktów. Zmęczona Francuzka popełniła w nim trzy podwójne błędy, ale oczywiście miała jeszcze dość sił, aby pogratulować Holenderce zwycięstwa.

Dodajmy jeszcze, gdyby to kogoś interesowało, że pozostałe trzy ćwierćfinały trwały łącznie 162 minuty.